niedziela, 7 sierpnia 2011

zwiedzam świat :)

...już nie Japonia, ale szarżuję dalej :)
dla ciekawych: mapka odwiedzonych miejsc:
Travel Map
I've been to 81 cities in 7 countries
Anna is an explorer that:
likes popular destinations
likes a bug-free bed and hot showers
likes a little risk
Travel cred: pretty good
I rank in the top...
0.6% most cities visited - Poland
3% most cities visited - Czech Republic
4% most cities visited - Russia

sobota, 31 lipca 2010

pożegnanie z Japonią...

wstaję rano, zgodnie z planem. jest gorąco jak w piekle, parno, duszno... i jak tu w taką pogodę opuszczać pokój z jakże wspaniałą klimatyzacją...?!
a jegnak, skoro to mój ostatni dzień, muszę się ruszyć! ^^;

wypełzam więc z hotelu, i jadę na dworzec. muszę pożegnać się z moim ukochanym Harajuku!
droga do Tokyo zajmuje prawie dwie godziny, jako, że jest sobota i autobus przejeżdża przez pół miasta... no ale przecież nie wysiądę wcześniej, bo jeszcze się zgubię, i co będzie...?
docieram w końcu na Harajuku. sprawdzam Hachikou Bridge, ale jeszcze nie ma cosplayerów. pełznę więc na Takeshita Doori, łażę po sklepach, dokupuję kilka śmiesznych drobiazgów. nawet nie zaglądam do sklepu z płytami. i tak mam nadbagaż, nie potrzebuję więcej...xD
siedzę trochę na ławce, podziwiając przechodzących wokół ludzi. jutro już mnie tu nie będzie i naprawdę nie wiem, czy jeszcze kiedyś wrócę...
wzdycham ciężko, i postanawiam wrócić do Tsukuby, kupić kilka idiotycznych rzeczy w one coin shop.

wieczorem mają do mnie przyjść Ya Ting i Karen. wpadają jakoś po 19, i radośnie informują mnie, że... robimy pierożki! bo w Chinach jak ktoś wyjeżdża, to się go żegna pierożkami *^^* jasne, nie ma sprawy!
objadamy się po uszy, możemy siedzieć do późnej nocy!
pakujemy moją wielką walizkę, za pierwszym razem waży ponad 25kg. no, trzeba przepakować... wyrzucam kilka rzeczy, jakieś ciuchy... 24kg. no, to jeszcze jeden kurs... i tak łazimy w środku nocy, z wielką walizką! bo waga na parterze, jeszcze kawałek za kuchnią xD niedługo zamiast walizka, to ja będę ważyć te dozwolone 20kg! xD poddaję się, gdy waga wskazuje 22,5kg. nie mam już co wyrzucić...!
no trudno...!
dziewczyny siedzą jakoś do 3 rano. później zabieramy dwie siaty żarcia, dwie inne i niewielki karton pełen kosmetyków do pokoju Ya Ting. dziewczyny mogą się podzielić, im się to na pewno bardziej przyda niż mi *^^*

wracam do pokoju i próbuję się przepakować po raz kolejny... bleeee...
próbuję się zdrzemnąć, ale chyba za bardzo się denerwuję...

o 4:30 poddaję się, i postanawiam się ogarnąć, zjeść coś itp. na 6:40 jestem umówiona z Sachi, ma mnie podrzucić na dworzec. oczywiście, ona też zauważa, że mam nadbagaż. hehe, jakoś uradzę, trudno... xD
dojeżdżam na lotnisko, znajduję Eriko. mój lot jeszcze nie jest obsługiwany, i nagle słyszę przez głośniki coś dziwnego. "Eriko, chyba odwołali mój lot~!". na tablicy pojawia się, że odprawa się rozpoczęła, ok, to idziemy. i faktycznie! "the flight is cancelled"
co teraz?!
dobrze, że Eriko się tak uparła, by mnie odprowadzić. czuję się lepiej gdy wiem, że ktoś mnie wspiera. i rozumie wszystkie komunikaty xD pożyczam od Eriko telefon, wysyłam mejla do mamy (którego i tak nie odczyta xD), i czekam. no dobrze, to lecimy z ANA, do Frakfurtu. a ANA... ma limit bagażu do 30kg! *^^* nie mam nadbagażu! muszę tylko nadać na bagaż plecaczek z papierami. wyciągam więc z rekinka swoje dokumenty, i stawiam na wagę. w sumie jest ponad 27kg. super! *^^*
dostaję bilecik, mogę iść się odprawiać.
Eriko macha mi na pożegnanie i... widzę, że płacze... no nie... T^T

wsiadam do samolotu. klasa economy w samolocie linii ANA jest o niebo lepsza niż nasza pierwsza klasa... xD miejsca między fotelami jest sporo, do tego każdy ma swój telewizorek: są filmy, gry, muzyka..! w ten sposób przetrwanie tych 11 godzin nie zapowiada się tak kiepsko. jeśli nie da się spać, to przynajmniej pooglądam filmy! xD
nie da się spać, co chwila męczą nas turbulencje! koszmar! T^T
za to jedzenie dobre, białe wino i zielona herbata. no żyć, nie umierać! *^^* i filmy! *^^* cudownie *^^*

jakieś pół godziny przed lądowaniem wyłączają filmy, więc muszę się pocieszać próbą gapienia się przez okno. nie jest aż tak źle.
lądowanie we Frankfurcie, zgodnie z planem. teraz tylko pozostaje mi znaleźć bramkę nr 1A. coraz bliżej domu! sms do mamy pt "jestem we Frankfurcie, będę po 19" (a oni myśleli, e mi się coś pomyliło v,v)... i w końcu, samolot LOT-u! denerwuję się tylko troszkę, że bagaż nie zdążył dojechać, bo widzę, jak z samolotu ANA wciąż wypakowują jakieś walizki. no cóż, najwyżej trzeba będzie poczekać... *^^* gorzej na pewno nie będzie *^^*
godzina w powietrzu, i lądujemy w Gdańsku.

łapię swoje bagaże (współpasażerowie śmieją się z mojego plecaczka-rekinka ^^), i mogę wychodzić. za drzwiami czeka mnie niespodzianka: gromada znajomych *^^* jejciu, nic więcej nie mogłabym chcieć! *^^*
wracamy do domu, witam się z kotką (utyła xD) i... ojej... wróciłam z podróży mojego życia~!

wtorek, 27 lipca 2010

gdzie woda i las...

Lotfi pozwolił mi się zabrać z nimi jego rodziną do Fukuroda Falls, połazić po lesie, obejrzeć wodospady.
wyjeżdżamy więc spod Sakura-kan o 9, droga zajmuje około 1,5h, w ciągu których po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że dzieci to zło! bo Lotfi ma dwóch synów, w wieku 7 i 4 lat. małe potworki, ot co *^^*
dojeżdżamy na miejsce, możemy podziwiać... właściwie, to jak na to, co niby powinno być... nie ma się czym zachwycać. no dobra, wodospad: duży, hałaśliwy, ale naprawdę, widziałam ładniejsze, choćby nasz Kamieńczyk.
całego oglądania jest raptem na godzinę. zjadamy po drodze soba, a później idziemy na parking, gdzie dostaję propozycję nie do odrzucenia - jedziemy do onsenu! "nie możesz powiedzieć, że byłaś w Japonii, jeśli nie byłaś w onsenie, nie piłaś sake i nie grałaś w pachinko." no cóż, jedno z trzech to i tak nieźle *^^*
onsen, czyli publiczna łaźnia w gorących źródłach okazuje się cudownym pomysłem. cztery baseny z gorącą wodą (w tym jeden siarkowy), sauna (kosmicznie gorąco!), a do tego typowo japońska estetyka otoczenia. tylko te cholernie gorące kamienne płytki! moje biedne stópki! T^T
wychodzimy po jakiejś godzinie. czuję się o wiele lepiej, mimo wszechobecnego gorąca. po drodze próbujemy znaleźć Ryujin Bashi, dość znany tutaj most. po drodze łapie nas burza tak silna, że wycieraczki ledwo nadążają ze zbieraniem wody z szyb. z tego wszystkiego nie zauważamy rozwidlenia, w które powinniśmy byli skręcić... cóż, do trzech razy sztuka! w końcu udaje się nam dotrzeć na miejsce. most jest nawet ładny, ale mnie bardziej zachwycają widoki wokół. wspaniałe!
pogoda co prawda się poprawiła, ale nadal kropi i dzieciaki marudzą, postanawiamy więc wrócić do Tsukuby. dostaję jeszcze zaproszenie na kolację na czwartek i zostaję odstawiona pod hotel.
śpiąca z powodu pogody, ledwo mam siłę doczłapać się do kompa... spaaaać! v,v

sobota, 24 lipca 2010

"zawsze tam gdzie ty..."

bez problemu budzę się o 4 rano. wstaję i uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze. to już dzisiaj! marzenia się spełniają...!
wychodzę z hotelu ok. 5:45, planuję jeszcze zdążyć na autobus o 6:30. po drodze jednak zatrzymuję się, by poobserwować modliszkę. pierwszy raz w życiu widzę modliszkę na własne oczy! no, czy to może nie być szczęśliwy dzień?
może troszkę może... z Tsukuby wyruszam o 7, korek na autostradzie, w efekcie czego na dworcu w Tokyo jestem dopiero o 10. na razie poślizg około godziny, zobaczymy co będzie dalej.

Shinkansen do Niigaty odjeżdża z peronu 23(!), o 10:12. pociąg podjeżdża przed 10, wysadza ludzi i... wchodzi ekipa sprzątająca! pięć minut i gotowe: czysto, pięknie. ekipa wychodzi, staje w rządku, kłania się w pas. zauważam, że ludzie na peronie również się kłaniają. poziom kultury Japończyków naprawdę mnie zachwyca!
wsiadam więc. dobrze, że oni tacy niscy, mogę sama odłożyć walizkę na półeczkę xD
na stacji Ueno przysiada się do mnie przemiły Japończyk, Shouta, który umila mi czas rozmową. dowiaduję się od niego, że Niigata, to malutkie miasteczko na prowincji, bardzo słynne ze wspaniałych widoków. i podobno o wiele bezpieczniejsze od Tokyo! no proszę... to już się nie boję.
Niestety, Shouta musi wysiadać. szkoda, tak dobrze się rozmawiało...
trudno, myślę sobie, i postanawiam się zdrzemnąć.


przez ten poślizg ląduję w Niigata dopiero o 12:30, zanim coś zjem i znajdę hotel, jest po 14. postanawiam więc się ogarnąć i pojechać pod halę. trudno, jutro będę zwiedzać.
portier w hotelu daje mi mapkę, więc wiem, że do Ryuutopii tylko jeden przystanek. następnie, holistyczną metodą nawigacji (czyli znajdź kogoś, kto wygląda, jakby wiedział dokąd idzie i podążaj za nim), trafiam do klubu.

przechodzę przez drzwi, i już wiem, że dobrze trafiłam. pierwszy w oczy rzuca mi się jakiś cosplay Yomiego, a grugie... dziewczyna, którą spotkałam w Tokyo. uśmiechamy sie do siebie. dopiero wtedy znikają nerwy i... uświadamiam sobie, ze nie mam żadnego fangifta! ale ze mnie durna jednostka! przez pół koncertu nie mogę sobie tego darować.
no, ale trudno, stało się...


robię kilka zdjęć cosplayom, ludzie robią sobie zdjęcia ze mną (sic!), i co chwila pada pytanie: "skąd jesteś?". "Z Polski", odpowiadam, i widzę, ze chyba nie do końca wiedzą, gdzie to. ale chyba rozumieją, że daleko. i przyznaję, że to jednak pocieszające słyszeć zamiast złośliwego "gaijin", pełne szacunku i niedowierzania "gaikokujin".
jest cudownie, a ja co chwila zaciskam zęby, by się nie rozpłakać. w końcu zaczynają wpuszczać na salę, więc znajduje swoje miejsce (ok. 10m od Hitsu!) i czekam. nie można, niestety, robić zdjęć, ale cóż...
wspaniale...
gdy przebrzmiewają ostatnie dźwięki "Konoha", pozwalam sobie w końcu na płacz...
pod hotelem spotykam dwie Japoneczki, z którymi udaje mi się zamienić kilka słów moją łamaną japońszczyzną *^^* po jakiejś pół godzinie dziewczyny idą na autobus do Tokyo, a ja wracam do hotelu.

budzę się ok. 6 rano. Niigata jeszcze śpi. ogarniam się, pakuję, trzy razy sprawdzam, czy na pewno wszystko wzięłam i mogę się wymeldować. zostawiam walizkę w szafce na dworcu i mogę iść zwiedzać.
Niigata jest absolutnie paskudnym miastem. brzydkie, szare, brudne.. doprawdy, nie wiem, po co ludzie tu przyjeżdżają. chyba, że chodzi o widoki. bo okoliczne góry wydają się wspaniałe, a widok Morza Japońskiego w końcu pomaga mi się uspokoić.
nadmorski park w Niigata jest tak samo paskudny jak całe miasto. postanawiam więc dać szansę miejskiemu akwarium, moze widok ryb choć na chwilę pozwoli mi nie myśleć o przeżyciach dnia wczorajszego...?



pani w okienku proponuje mi ulotkę po.. rosyjsku! dlaczego...?, zastanawiam się idiotycznie. rzecz wyjaśnia się, gdy wchodzę do środka: jesiotry, bobry i.. nerpy! cholera, w Bajkale ich nie widziałam, musiało mnie aż do Japonii wywiać. śmieszne kluski z tych fok... xD
ide obejrzeć występy delfinów. w końcu mam siłę, by naprawdę się rozesmiać, gdy zwierzęta skaczą, opryskując ludzi wodą. później jeszcze idę zobaczyć występ lwów morskich, ale one aż tak nie zachwycają, chociaż może są o wiele zabawniejsze.
jest 12:30, mogę skończyć to zwiedzanie, wrócić do Tsukuby i wygadać się z wrażeń z koncertu... v,v

poniedziałek, 19 lipca 2010

"ładna nazwa... jedziemy!" - gremlin znów podróżuje! *^^*

poranna pobudka trochę mi się przestawia, przez co zwlekam się z łóżka dopiero o 5:50. no, ale raz się żyje! co z tego, że Chinczyki mnie olały (znowu!). ostatnim razem wyprawa z tego powodu okazala się trafionym pomysłem. trzeba spróbować jeszcze raz. tym razem: Shizuoka! ubieram się więc, trzy razy sprawdzam, czy aparat jest naładowany, zapinam mój plecak w kształcie rekina i mogę ruszać.
droga do Tokyo, niezmiennie, godzinna drzemka. na dworcu od razu pełznę do kasy Shinkansen. "Shizuoka made..." wystarcza, by kupić bilet.. pani w okienku ma cały pakiecik karteczek, po chińsku i po angielsku (u nas by mogli takie mieć). dowiaduję się, że nie ma biletów z rezerwacją, czyli sama muszę znaleźć sobie miejsce. dam radę!


do pociągu mam jeszcze 10min, zdążę się pięć razy zakręcić, a o drogę pytam panią sprzątaczkę (ubraną w gustowne różowe wdzianko xD). w końcu dopadam swój pociąg.
Tokaido Hikari Shinkansen. w środku jest ślicznie! wagony bez rezerwacji to 1-4, wagon nr 3 dla palących. rozumuję tak: podróż 50min, albo będą fajczyć, albo mi dzieciaki będą ganiać. nie trzeba chyba mówić, jaki był mój wybór...?
podróż z Tokyo do Shinagawa, którą to drogę JR Yamanote pokonuje w prawie 30min, Shinkansen robi w 7. a jeszcze się nawet nie zaczął rozpędzać. do stacji Shin-Yokohama jedzie powoli, z prędkością polskich pociągów. juz zaczynam się zastanawiać, co się dzieje z osławionym Shinkansenem, gdy nagle rusza, jak dziki koń!
prędkość zatyka mi uszy i wciska wnętrzności w kręgosłup. dobrze, że to tylko pół godziny takiej jazdy. i wtedy dociera do mnie, że ja się takim bydlęciem wybieram do Niigaty! 2,5h?! przecież ja tego nie wytrzymam!!

no, docieram w koncu na miejsce. człapię do informacji turystycznej, gdzie dowiaduję się, że jest za dużo chmur i nie ma szans zobaczyć Fuji-san. znowu! v,v
no, trudno. pańcia proponuje mi wycieczkę do Zamku Sunpo i otaczającego go parku. później może jeszcze zajadę do zoo, a co!
border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5498368794718437186" />
spod dworca odjeżdża autobus w stylu retro, trudno go nie zauważyć
*^^* ok, jedziemy obejrzeć zamek!





właściwie, to z całego zamku została tylko jedna brama. przechodzę przez nią i tafiam do niewielkiego parku. przez chwilę łażę bez celu, aż w końcu trafiam na bramę do prawdziwego japońskiego ogrodu. dostaję angielskojęzyczną gadaczkę, więc mogę oglądać - przynajmniej wiem, na co patrzę *^^*





na koniec wchodzę do tea house, gdzie dostaję zieloną herbatę. tam też dowiaduję się, że Shizuoka słynie z najlepszych herbat w Japonii. no proszę!



herbatka wspaniale orzeźwia, chociaż jeszcze długo zastanawiam się, czy mi smakowała xD
kończę, i pełznę wleźć do pomieszczeń bramnych. właściwie, na ocalałą część zamku składa się zachodnia brama i skład amunicji. na wejściu znowu dostaję szczekaczkę, mogę się dowiedzieć co, kto, kiedy, dlaczego... xD oczywiście, jak to ja, niewiele zapamiętuję xD
ale stojaca w kącie pomieszczenia makieta dawnego zamku pozwala mi określić, jak wielkie to musiało być!




kończę zwiedzanie bramy i wychodzę do parku, znaleźć pomnik shoguna Tokugawy, ktory tak rozsławił to miasto. udaje się w końcu, metodą prób i błędów *^^*


niestety, zrobiła się już godzina 15:30, więc nie zdążę do zoo. postanawiam jeszcze zajrzeć do pobliskiej świątyni, i mogę wracać do Tsukuby.


korek na autostradzie pozwala mi w końcu zrobić fotke tego, co najbardziej mnie w Japonii fascynuje: boiska sportowe na terenach zalewowych!