wtorek, 27 lipca 2010

gdzie woda i las...

Lotfi pozwolił mi się zabrać z nimi jego rodziną do Fukuroda Falls, połazić po lesie, obejrzeć wodospady.
wyjeżdżamy więc spod Sakura-kan o 9, droga zajmuje około 1,5h, w ciągu których po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że dzieci to zło! bo Lotfi ma dwóch synów, w wieku 7 i 4 lat. małe potworki, ot co *^^*
dojeżdżamy na miejsce, możemy podziwiać... właściwie, to jak na to, co niby powinno być... nie ma się czym zachwycać. no dobra, wodospad: duży, hałaśliwy, ale naprawdę, widziałam ładniejsze, choćby nasz Kamieńczyk.
całego oglądania jest raptem na godzinę. zjadamy po drodze soba, a później idziemy na parking, gdzie dostaję propozycję nie do odrzucenia - jedziemy do onsenu! "nie możesz powiedzieć, że byłaś w Japonii, jeśli nie byłaś w onsenie, nie piłaś sake i nie grałaś w pachinko." no cóż, jedno z trzech to i tak nieźle *^^*
onsen, czyli publiczna łaźnia w gorących źródłach okazuje się cudownym pomysłem. cztery baseny z gorącą wodą (w tym jeden siarkowy), sauna (kosmicznie gorąco!), a do tego typowo japońska estetyka otoczenia. tylko te cholernie gorące kamienne płytki! moje biedne stópki! T^T
wychodzimy po jakiejś godzinie. czuję się o wiele lepiej, mimo wszechobecnego gorąca. po drodze próbujemy znaleźć Ryujin Bashi, dość znany tutaj most. po drodze łapie nas burza tak silna, że wycieraczki ledwo nadążają ze zbieraniem wody z szyb. z tego wszystkiego nie zauważamy rozwidlenia, w które powinniśmy byli skręcić... cóż, do trzech razy sztuka! w końcu udaje się nam dotrzeć na miejsce. most jest nawet ładny, ale mnie bardziej zachwycają widoki wokół. wspaniałe!
pogoda co prawda się poprawiła, ale nadal kropi i dzieciaki marudzą, postanawiamy więc wrócić do Tsukuby. dostaję jeszcze zaproszenie na kolację na czwartek i zostaję odstawiona pod hotel.
śpiąca z powodu pogody, ledwo mam siłę doczłapać się do kompa... spaaaać! v,v

Brak komentarzy: