niedziela, 6 czerwca 2010

góralu, czy ci nie żaaaaaaaaaaal....? ./'

Chińczyki się wypięły na moją pomoc, ale nie zamierzam za nimi płakać! o! postanawiam jechać sobie sama do Tokyo... chociaż zwiedzanie samemu nie przynosi tyle frajdy...

jednak rano, po przebudzeniu (5:30) stwierdzam, że pogoda jest idealna, by... iść w góry! ja wiem, że samemu się nie powinno, ale podobno mnóstwo ludzi co nd zajeżdża na Tsukuba-san, żeby trochę się pomęczyć... na pewno nic mi się nie stanie...!
pakuję więc w torbę bluzę, deszczak, czekoladę i bandaż. kanapki i coś do picia postanawiam kupić w sklepie przy dworcu.
na przystanku mnostwo ludzi! aż się boję, że się nie pomieścimy do autobusu... ale udaje się, nawet wszyscy siedzą. przysiadam się do jakiegoś pana, całkiem rozmowny człek. chwilę na typowe pytania, czyli "skąd cię, dziecko, przywiało...?", a później pan opowiada mi legendę Góry Tsukuba.
otóż...
dawno temu, jedno z bóstw zamieszkujących okolicę, postanowiło spędzić dzień w górach. o gościnę poprosiło Fuji-san i Tsukuba-san. Fuji-san, będąc zadufanym w sobie, odmówił, natomiast Tsukuba-san przyjął gościa z otwartymi ramionami. bóstwo odpłacilo za gościnę, dlatego teraz Fuji-san jest zimny i pokryty śniegiem, a Tsukuba-san zieleni się o każdej porze roku.
...prawda, że śliczne?

no, w końcu jesteśmy! wysiadam przy wielkim czerwonym torii i pełznę za tłumem. trzeba przejść przez teren świątyni shinto... jejciu, jak pięknie! *^^*



w końcu docieram do punktu, gdzie tłum się rozdziela - rodziny z małymi dziećmi w większości idą na kolejkę, reszta idzie pod górę.
gdy widzę trasę podejścia, aż sama się boję. no, ale spokojnie, powoli, dam radę... :) trasa jest ciężka - kamienie, korzenie, cały czas przez las... ale gdy wreszcie wpełzam na górę... "o k*rwa, jak ślicznie!", tylko tyle mam siłę pomyśleć. ale szczerzę się jak głupi do sera, co najmniej... *^^* warto było się tak zmęczyć...
wyjście prowadzi na polanę, na siodle między szczytami. bo Tsukuba-san ma wierzchołek męski (817m, trudniejsze podejście) i żeński (877m, łagodniejsze podejście)! widok jest cudny, na siodle mnóstwo miejsc z jedzeniem, ale postanawiam najpierw wleźć na niższy wierzchołek. drga i tak jest w jedną stronę, zjem później. n agórze dużo lepszy widok niż z siodła.. szkoda tylko, że pogoda nie sprzyja robieniu zdjęć... :(


schodzę więc z powrotem i zakupuję sobie w sklepiku dango. postanaiwam, że cokolwiek to jest, musi być dobre, skoro wszyscy wokół się tym opychają! a, jako, że i tak mam dzisiaj dzień podążania za tłumem, mogę spróbować i tego :)

jest pyszne, gumiaste, w smaku przypomina nieco nasze pampuchy :D super! napchawszy brzuszek, mogę zdobyć drugi szczyt! :)
podejście na wierzchołek żeński jest proste i przyjemne w porównaniu do tego, co już mam za sobą... ;) jest kilka kamiennych schodków, ale to i tak nic ;)
na szczycie... pełno ludzi! robię kilka zdjęć, chociaz sama nie wierzę, że coś będzie widać i zwiewam stamtąd!

biorąc pod uwagę podejście pod górę postanawiam nie ryzykować, i na dół zejść kolejką ;) i słusznie, bo przyciemniane okienka w wagoniku pozwalają mi w końcu pstryknąć kilka fotek! :)








na dole witają mnie... żaby! żaby, ropuchy, wszędzie pełno... pluszkowe żaby, żaby-skarbonki, kubeczki w kształcie żab... boshe, czuję się jak Naruto xD kupuję ciasteczka z fasolą (w kształcie żab), i jeszcze jedne, z melonem (na szczęście, normalnego kształtu xD) zjadam jesze jedne dango i mogę wracać do Tsukuby :)


zmęczona i szczęśliwa jak gwizdek wracam do hotelu. jeszcze tylko podjadę po jakieś jedzonko, bo jutro może nie być czasu, a we wt wypływamy na Zatokę Tokijską... :)

1 komentarz:

psyence pisze...

xD
fajna mało skomplikowana legenda XD