poniedziałek, 14 czerwca 2010

"a jaki był ten Budda?" - "no... duży?"

jedynym człekiem, który lubi gdzieś wybyć, coś zwiedzić, okazuje się Ya Ting. skoro tak... to jedziemy do Kamakura! :)


poranna pobudka trochę mi nie wychodzi, i zamiast ogarnąć się na godzinę 7, udaje mi się wypełznąć z pokoju dopiero 7:45. na szczęście Ya Ting się nie złości... ^^; ehh, durna moja roztrzepana... ^^;
ale, jedziemy. dzięki mapce od Eriko-kun jakoś udaje się nam nie zgubić, chociaz szukanie Yokosuka-Soubu-sen wcale nie jest takie proste, nawet z mapką xD w końcu jednak Ya Ting udaje się zauważyć pociąg z napisem Yokohama... na sąsiednim peronie! no, ok, to idziemy tam *^^*
pociag jest nieco zatłoczony, widać nie tylko my postanowiłyśmy sobie zrobić małą wycieczkę. ale ok, damy radę ;) nie takie rzeczy się w życiu robiło.
wysiadamy na stacji Kamakura, cyrk z dopłatą do biletu, który maszynka uznaje za bilet na autobus, i można iść zwiedzać i podziwiać! :)
łapiemy autobus, który za cenę 190 yenów zawozi nas pod największą atrakcję Kamakura - Daibutsu, czyli wielki pomnik siedzącego Buddy, z brązu.



no ladnie, ślicznie, za 20 yenów mozna wleźć do środka... no jasne, że idziemy! xD


pełzniemy jeszcze obejść ogrody, ale jakoś nic nei zachwyca.

przy bramie żegna nas rzeźba... psa? Ya Ting udaje się rozszyfrować, że to prezent z Tajwanu. śliczny jest, chyba nawet z marmuru (nie mam HCl żeby sprawdzić xD)

możemy iść dalej, poszukać rzeźby Kannon i ogrodów z hortensjami! o! :)

ja to bym pewnie rzeźbę ominęła, bo coś Kamakura, mimo miasta partnerskiego we francuskiej Nicei, nadal nie chce się skośnym używać żadnego ludzkiego języka, wszędzie krzaczki xD na szczęście mam Ya Ting, która radośnie wykrzykuje, że idziemy tam, bo to jest znak oznaczający właśnie to, czego szukamy. no ok, ok, chodźmy.
po drodze zaczepia nas rikszarz, zachęcając do przejażdżki. niestety, droga taka impreza, więc musimy podziękować...
ale to nic, i tak mamy dużo do obejrzenia! :D

wchodzimy na teren ogrodów świątyni Kannon (600 yenów xD). pięknie! jeziorka z karpiami koi i żółwiami (które pewnie w Polsce by wykradli v,v), obsadzone irysami i jakimiś innymi chwastami, których nie znam xD


docieramy do świątyni Kannon. jest piękna, bogata... i neico przytłaczająca.

przed wejściem stoją tabliczki, że w środku nie można zdjęć robić. nie ma sprawy, nie będziemy.
ale gdy wchodzę do środka, zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego własciwie postawili te tabliczki. przez dobre pół minuty nie mogę się ruszyć, nawet odetchnąć. Kannon sprawia, że cały świat nagle przestaje istnieć. mogę tylko wpatrywać się w figurę, odczuwając tak wielki spokój, że to aż przeraża. i, doprawdy, ostatnią rzeczą o której myślę jest robienie zdjęć. uspokajam się całkowicie, absolutnie, zwyczajnie stojąc przed posągiem, zupełnie pozbawiona ciągłego natłoku myśli w głowie... jak dobrze.... ~,~
w końcu jednak musimy opuścić świątynię. udajemy się więc pooglądać hortensje.
piękne! kolory, kształty kwiatów...! jestem absolutnie zakochana, szczególnie w fioletowych odmianach...! *^^*




a ponadto, wszędzie nadziewamy się na malutkie figurki, przypominające buddyjskich mnichów. to jizou, czyli awatary Buddy, będące opiekunami dzieci.



gdy już mamy absolutnie dość nadmiaru ludzi i przelatujących co chwila nad głowami orłów (!), postanawiamy odwiedzic ocean. jest wspaniały! wielki, groźny...! wieje tak okropny wiatr, że po kilku chwilach jesteśmy całe umorusane drobnym piaskiem, ktory wciska się wszędzie - pod ubranie, do oczu... aghr!

poddajemy się w końcu, gdy koło mojej nogi wypływa maleńka niebieska meduza. niebieskie - znaczy groźne! wiejemy~!



w drodze do centrum wpadamy na jakiś festiwal. Ya Ting jest zachwycona mihoshii i bębniarzami :D a ja cieszę się, że dowiedziałam się tak wiele od Hajime, i mogę się swoją wiedzą podzielić :D



w końcu docieramy do centrum, postanawiamy odwiedzić muzeum malarstwa. tam znajdujemy informację o innych swiątyniach, których jeszcze nie odwiedziłyśmy. pani w kasie informuje nas, że w sumie to nie zdążymy do wszystkich, bo niedługo zamykają - jest 16, a większość zamykają o 17. postanawiamy więc odwiedzić najbliższą, i według naszej informatorki, najpiękniejszą światynię w mieście.




jeśli ta ma być najpiękniejsza, to może i dobrze, że nie odpuściłyśmy sobie tę dalej położoną... xD bo niezbyt podoba mi się sama świątynia, ani ogrody... chociaż dziwaczny żółw, zamieszkujący jedno z jeziorek, po prostu mnie zachwyca! :)


o 17 zamykają, wychodzimy więc z ogrodów i udajemy się na dworzec. i tak nie mamy już nic więcej do zwiedzania, możemy więc wracać do Tsukuby... *^^*

Brak komentarzy: