niedziela, 16 maja 2010

i znów wielkie miasto *^^*

uśmiecham się szeroko, mimo, że zegarek ogłasza 5 rano. normalni ludzie nie wstają o takiej godzinie, a już na pewno nie w niedzielę. ale, jak wiadomo, gremlin od dawna już normalny nie jest, więc nie warto się przejmować. tym bardziej, że czeka mnie kolejna wycieczka do Tokyo. tym razem z Hajime, rodowitym Japończykiem, więc liczę, że zobaczę coś innego, nie tylko dzielnice handlowe xD


na dworcu w Tokyo wita mnie tak radosne "gaijin!", że aż przebija mi się przez muzykę z mp3 xD uśmiecham się tylko pod nosem, szukając przejścia do linii Yamanote. oczywiście, będąc sobą, gubię się całkowicie, trzy razy przechodząc obok bramek i zupełnie ich nie zauważając. cała ja!
pod Hachikou, gdzie ma na mnie czekać Mój Prywatny Japończyk, jak zawsze chyba, tysiąc innych ludzi. znalezienie Hajime zajmuje mi chwilę. sympatyczny pan, koło 40, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. ale to Japończyk, równie dobrze może być starszy... trochę siwizną włosy przyprószone... ehh, kto ich tam zganie? xD
"czy jest coś, co chcesz zobaczyć?"
"Tokyo Dome" pada moja odpowiedź. Hajime patrzy na mnie jak na wariata, ale zgadza się.
to w drogę!


to naprawdę jest wielkie!! niestety, dzisiaj akurat jest mecz, więc nie uda się tak zwyczajnie wejść. widzę Gate22, a pewnie jest tego więcej, skoro jest tam miejsca na ponad 45000 ludzi xD a wokół budowli... Tokyo Dome City! mnóstwo bud z różnymi bejsbolowymi cudami, wesołe miasteczko, restauracje, sklepy... nic, tylko przyjść rano i pozwolić się sobie zgubić xD


chwila po 12, czas na lunch. do wyboru ramen lub sashimi. mój mózg szaleńczo wyraża zgodę na swoją comiesięczną porcję ryb właśnie dzisiaj. kiwam więc głową na sashimi i ruszamy w drogę. Hajime prowadzi mnie do swojej ulubionej knajpki, gdzie najwyraźniej jest stałym gościem, bo bez zaglądania w menu jest w stanie mi powiedzieć, w co warto się wgryźć. dostaję wielką tacę z kilkoma miseczkami. od razu wpakowuję cały kawałek wasabi do sosu sojowego. okazuje się, że całkiem łatwo zabić tym posmak surowizny ;) a rybka, nawet niezła, szczególnie łosoś :)
pan kelner zagaduje o mnie Hajime, cośtam sobie pytlują, rozumiem tylko z tego, że jestem z Polski. no jestem, co w tym złego? ;) o, no proszę! w Asakusa jest dzisiaj festyn. "jedziemy?". no raczej, że jedziemy, ja chcę zwiedzać, zachwycać się! zgodnie z poleceniem szefa "poznać choć trochę japońskiej kultury" ;) no jak szef każe, to chyba jasne, że poznaję, prawda? ;)

po drodze mija nas dziwny konwój. czarne Hummery, z narysowaną na drzwiach flagą Japonii. do tego z megafonów zainstalowanych na dachach samochodów dobiega jakiś hałas. znaczy, pewnie mają coś do przekazania, ale zupełnie nie wiem co. spoglądam zainteresowana na Hajime, ale nic nie mówi. gdy konwój skręca w sąsiednią uliczkę, wyraźnie się rozluźnia. dziwne.
"następnym razem jak ich zobaczysz, schowaj się. najlepiej do sklepu, albo banku." nic nie rozumiem. patrzę więc pytająco na Hajime. "naziści", odpowiada tylko. co?! chyba nie ma kraju, który byłby od nich wolny...


no cóż, bywa. a teraz, kierunek: Asakusa! jedziemy! yay! :D

co za tłumy! ledwo udaje nam się jakoś wyleźć na ulicę. gwar, upał... ehh xD "chciałaś, to masz", mruczę sobie pod nosem. Sanja Matsuri, bo tak zwie się ten festyn, odbywa się raz w roku, w maju właśnie. każdy okręg wystawia swoją mikoshi, którą do wtóru dzwonków, bębnów i pokrzykiwań przenoszą ulicami Asakusy do bramy Kaminarimon. taka mikoshi waży czasem ponad tonę! i już nie dziwię się, że do jednej przyskakuje rotacyjnie około 20 osób, zarówno mężczyzn, jak kobiet. i tak wydaje mi się, że to za mało... ;)





wszędzie pełno ludzi, bud z jedzeniem i innymi, typowymi dla wszelkich festynów w każdym zakątku swiata, rzeczami. rozsmakowuję się w bananach na patyku, najlepsze są w polewie melonowej *^^*

a jakby mi mało było, dostaję jeszcze zapiekane w cieście jaja ośmiornicy xD nawet smaczne, szczerze mówiąc *^^*




przechodzimy pod Kiminarimon, by wleźć w jeszcze większy tłum w uliczce pełnej sklepików z pamiątkami. czego tu nie ma! moją uwagę przykuwa ogromny maneki neko xD szkoda, że by mi się do walizki nie zmieścił xD na pocieszenie dostaję mniejszego, z dzwoneczkiem, którego od razu przyczepiam sobie do aparatu ^^ śliczny jest ^^
przy sklepiku z ciasteczkami, z których podobno słynie Asakusa, ustawiła się ogromna kolejka. macham więc ręką na japońską normę, jakoby należało dla szefa i współpracowników przywieźć jakiś poczęstunek. zamierzam, tym razem, w pełni wykorzystać bycie gaijinem *^^*
festyn trwa do północy, ale, niestety, musimy się zwijać. na pożegnanie Hajime obiecuje "następnym razem" zabrać mnie do starej części Tokyo, pokazać mi "żywą historię". już się cieszę :)

3 komentarze:

psyence pisze...

TokyoDome! :O to pewnie byłby również mój pierwszy przystanek XDDDDDDDDDDDD

endorfina pisze...

aaa, tu chodzil hidus aaaaa! aaaa! xDD

Mika-el pisze...

hehehe, nom *^^* a po cóż innego odwiedzać Tokyo Dome? xD