niedziela, 30 maja 2010

bo co ma robić gremlin w pustym pokoju....?


wczesnym rankiem (7:45) budzi mnie przemiły głos informujący, że... za 15min maintenance, czyli odłączamy wszelkie dobra! w 15min gremlin zdążył zalać kawę, umyć się, ogólnie ogarnąć i wyjść do labu. no bo co mam robić, jak mi nawet internet ukradli?!
w labie ogarniam sobie próbki na pn, po czym kwitnę dwie godziny przerzucając galerie z fotkami Hitsu :) no co? trzeba się czasem odmóżdżyć :)
po 10 wychodzę, wracam do hotelu zostawić lapcia i trochę się ogarnąć. na 11:30 jestem umówiona z Evą... nasz ostatni wspólny lunch... sniff :(

odstawiam Evę na autobus, macham na pożegnanie... jakoś mi tak smutno i w ogóle ble... bo teraz na nowo mam się dogadywać z jakimiś obcymi ludźmi, gdy tak miło było z Evą? bezczeleństwo!

maintenance w holetu ma się skończyć koło 17. do tego czasu powinnam coś ze sobą zrobić. jak nie wiadomo co robić, to się jedzie na Harajuku! *^^* tym bardziej, że trzeba bilet na koncert zakupić!
na Harajuku dopadam La Forett, czyli wielki dom handlowy, w którym roi się od najnowszych kreacji. niestety, tylko dwa dolne piętra to sklepy EGL/EGA, wyżej już sama słodycz. w podziemiach znajduję Like an Edison, w którym planuję się dowiedzieć wszystkiego nt. "jak kupić bilet"
otóż, proszę państwa, bilet zamawia się przez neta, po czym płaci za niego w najbliższym spożywczaku, typu Lawson albo 7-eleven. do Lawsona najbliżej, miła pańcia z LaE drukuje mi karteczkę z zamówieniem, mapkę do najbliższego sklepu i wysyła w drogę.
daleka droga nie była, raptem z 50m. wchodzę, podaję kasjerce moje magiczne karteczki, a dziewczyna prowadzi mnie do stojącej w kącie maszyny, która wygląda jak połączenie ksero z flipperem. wciska kilka guziczków, i nagle... krzyżyk! niedobrze, bardzo niedobrze! nastawiam się na najgorsze, gdy dziewczyna przez chwilę rozmawia z kimś przez telefon. okazało się, owszem, skończyły się bilety, ale tylko na jakiś sektor. gdzieś pomiędzy przeprosinami, udaje mi się zrozumieć, że "będę musiała stać"... jejciu, dziewczyno, ja mogę nawet z sufitu zwisać! chcę usłyszeć moje koszmarki na żywo!
"tak, tak, to na pewno ok, dam radę i w ogóle", kilka minut takich zapewnień, pańcia wciska guziczki, maszyna wypluwa długi kwitek, mogę iść zapłacić. trzeba się tylko jeszcze podpisać na potwierdzeniu zakupu (po co...? o.O) i można wracać, będąc absolutnie przeszczęśliwą posiadaczką biletu na koncert ukochanego zespołu! jeszcze tylko muszę szefowi powiedzieć, że chcę wolne... xD

wpadam jeszcze pobuszować na Takeshita-dori, i wracam do Tsukuby.



Brak komentarzy: