piątek, 7 maja 2010

piątek - weekendu początek :D

wstaję rano, juz zaczyna się robić gorąco. zanim wyjdę, słońce zdąży schować się za zwałami chmur. jak dobrze! postanawiam ubrać się lekko, w razie jakby zaczęło padać, przynajmniej szybciej wyschnę. o 9:07 jestem gotowa do wyjścia, chwilę siłuję się z drzwiami, i juz mogę lecieć.

w pracy kolejna porcja szkoleń. nienawidze tej pogadanki "i pamiętaj, noś rękawiczki i okulary ochronne"... bleeee... niestety, "góra" im tutaj potrafi do labu wparować w każdej chwili, więc trzeba się pilnować... damn :[
w południe Sachi-san zabiera mnie do banku, wymienię trochę kasy, bo jakoś kurs ostatnio lepszy. ponadto, planuję wypad do Tokyo, lepiej mieć nadmiar kasy, niż niedobór ;) a z tego, co mi dali, zostało jeszcze 130k. Sachi-san z rozpędu bierze numerek z japońskiej stronki banku. ale daję radę! jestem z siebie dumna!! *^^*
po drodze wpadamy do piekarni. mnóstwo różnych ciasteczek itp. trzeba przyznać, że bułeczka z zieloną herbatą i fasolą jest wspaniała *^^* ale jeszcze lepszy jest chlebek. taki prawie że razowiec ze śliwką. jest pyszniutki, ma chrupiącą skórkę... więcej mi do szczęścia nie trzeba... :)
kolejne szkolenie, tym razem u jakiejś ważnej szychy. okazuje się, że nie taki diabeł straszny. chwila gadania pt. "ostrożnie z kwasami" i święty spokój. częstują mnie zieloną herbatą (zupełnie co innego niż to, co mamy w Polsce!), po czym opowiadają o kwiatkach xD bo nie tylko przesławna sakura jest tu tak lubiana. opowiadaja mi o つつじ i あじさい. okazuje się, że to tak popularne u nas różanecznik i hortensja, no proszę. ojj, znam kogoś, komu podobałoby się takie nagromadzenie różaneczników w jednym miejscu... ;)

sprzątanie labu. patrzę na Sachi-san jak na wariata, gdy mówi mi, że co piątek sprzątamy laboratorium. okazuje się, że chodzi o zwykłą segregację śmieci itp. każdy śmieć w innym miejscu. mam ochotę walić głową w ścianę... gdy kończymy, Sachi-san jest czerwona na twarzy, widać, że ma gorączkę... a jeszcze pyta, czy chcę, żeby ze mną pojechała do Tokyo w nd, bo może nie mam z kim! mam wielką ochotę zapiąć ją w kaftan bezpieczeństwa i zanieść do najbliższego dostępnego łóżka. ja nie wiem, co te skośne tak się idiotycznie poświęcają!
w końcu robię coś konkretnego w labie. zaczynamy od zwykłych blanków, ale to już zawsze coś. błąd mam kosmiczny, bo aż 1,41% wstyd mi v.v ale jeszcze się poprawię.

wciąż leje, więc zawijam się szybciej. zdążę jeszcze się przebrać i wypić ciepłą herbatkę. do hotelu dojeżdżam mokra jak szczur. mogłam jednak zabrać z Polski kurtkę przeciwdeszczową... :| trudno, może coś zakupię. w przyszłym miesiącu ma się zacząć pora deszczowa... cóż... ;)
wpadam na lekcje japońskiego. nie dość, że jestem jedyną dziewczyną, to jeszcze cała reszta to Azjaci. ehh... przynajmniej jeden Taj, Chiang, jest całkiem przystojny ;) i właściwie to on odstaje od grupy, nie ja. jestem świetnie dopasowana, Chińczyki są mniej-więcej na tym samym poziomie co ja, może nawet trochę niżej. i dobrze :)

wracam do pokoju i trochę żałuję, że jednak nie kupiłam sobie po drodze jakiegoś piwka. może jutro... na jutro planuję zrobić pranie i jakieś porządne zakupy :)
a tymczasem...おやすみなさい、みんなさん!

2 komentarze:

Unknown pisze...

Hej:-))) Po powrocie zrobisz furorę na jpn:-) "Mały generał" pęknie z dumy! :-)

Agata Włodarczyk pisze...

a jakieś specjalne podziękowania za program do krzaków? ;>