wtorek, 4 maja 2010

podążaj za muzyką...

godzina 4:30, pobudka. ćwirki za oknem urządzają dziki koncert. nie poddaję się, przekręcam się na drugi bok. udaje mi się pospać jeszcze pół godzinki. trzeba wstać. kark boli okropnie od kosmicznie twardej poduszki. zjadam kawę, śniadanie, przeglądam fb. okazuje się, że w Polsce środek nocy, ale niektórzy jeszcze nie śpią.

do 12 obijam się przepotwornie. czytam kilka artykułów od Nobu, przeglądam stronę Nightmare. oczywiście, w Tokio będą grać, jak ja już wyjadę. jedyne miasto w miarę blisko to Niigata, koncert zapowiedziany na 23.07. chyba będę musiała poprosić Sachi-san o pomoc...


o 12 jestem umówiona z Evą, w lobby hotelu. makijaż, biżuteria, jestem piękna, mogę iść. pożyczam rower i zasiadam w fotelu, czekając na Evę. w końcu przychodzi, spóźniona jakieś 5min. "you look like the shinjuku girl! so not the way you were yesterday!" no, powiedzmy, że tym razem wybaczę ci spóźnienie.
jedziemy do labu, muszę poznać drogę. gdzieś w połowie drogi nachodzi mnie myśl, że przynajmniej nie utyję tak bardzo, jak mi się wydawało. i może kondycję poprawię ;) dojeżdżamy, Eva idzie wyłaczyć jakiś sprzęt i jedziemy na lunch. ramen! yay, ramen! :)
wchodzimy do ramen shop, Eva zapisuje nas na listę. czekamy, ale już po chwili możemy wejść. na samym środku pomieszczenia uwijają się kucharze, wokół nich jak wąż okręca się bar. siadamy przy barze. nad głową wisi mi menu. w krzakach, a jakże. jedyne, co daję radę odczytać to "miso ramen". może być. żeby zamówić, trzeba podnieść łapkę, jak w szkole. kucharze wydzierają się przez cały ramen shop. jest głośno, gorąco... generalnie - super :) stawiają przede mną wielką michę i w pierwszym momencie mam pewność, że nie zjem wszystkiego. jest pyszne, i już wiem czemu Naruto tak uwielbia ramen :) wciskam w siebie najwięcej, jak tylko mogę, ale i tak w połowie miski daję za wygraną. płacimy i jedziemy szukać one coin shop.

tu naprawdę jest wszytko! łącznie z żarciem dla zwierząt. i wszystko po 100 yenów :) obchodzę cały sklep dookoła. nagle w oczy rzuca mi się mały czarny kotek. oglądam go z każdej strony, próbując dojść do użyteczności owego kotka. "it's an ashtray!". parskam śmiechem, wrzucam do koszyka kotka i misia. będzie na prezent, czy coś.

jeszcze na chwilkę do marketu. woda, herbata. przy kasie stojak z papierosami. cały rządek Virginia Slims. przez chwilę idiotycznie zastanawiam się, które z nich może palić Toshiya. gdzieś w głowie obija mi się, że mentolowe. więc łapię dwie paczki, w duchu podśmiewując się z samej siebie. na pewno te czarno-różowe ;) Seven Starów mojego Kićka nie widzę. może innym razem. miło by było dołożyć do ołtarzyka.

wpadamy jeszcze do starbucksa na kawę. jest pyszna, zmrożona prawie na sztywno. porównujemy z Evą systemy szkolnictwa w Hong Kongu i w Polsce. opowiadam jej trochę o historii Europy, Polski... dziwi się, że tyle wiem, więc mówię, że i tak znam tylko te najlepiej znane fakty. cóż...
wracamy do hotelu, muszę odłożyć zakupy i dopompować koło, bo mi sflaczało. przy okazji wręczam Evie mały przewodnik po Gdańsku. później dowiem się, że siedziała w labie i czytała. wariatka mała ;)
jeszcze tylko zasmarowuję nogę i możemy jechać dalej.

tym razem kierujemy się do dworca i do jednego z centrów handlowych. przez park, na kładkę, szybko z górki i znowu trzeba pedałować pod górkę. za to w tym mieście prawie nie ma schodów! tylko trzeba omijać pieszych :) w drodze pod którąś z kolei górkę prawie wpadam na uczennicę na różowym rowerze. przepraszam szybko, ale tylko kiwa głową i jedzie dalej. uff, znów udało się uniknąć wypadku.
już prawie jesteśmy przy dworcu, gdy do moich uszu docierają dźwięki perkusji. rozglądam się, spory tłumek kłębi się wokół jakiejś dziury. oczywiście, nie byłabym soba, gdybym nie sprawdziła ^^ przez chwilę patrzę jak zespół się rozstawia, ale postanawiam jednak sprawdzić, może będzie fajnie. odstawiam rower, Eva idzie za mną. uśmiecha się, pytając czy zawsze znajdę muzykę. owszem, zawsze. zasiadamy na schodkach i czekamy.
pierwszy zespół zwie się Chikuon, jak widać na dzierżonej przez wokalistę tabliczce.


zaczynają grać, a ja co chwila parskam śmiechem, gdy wokal łapie się "pod boczek", jak nasze babuleńki z zespołów typu Mazowsze :) śpiewają dwie piosenki: pierwsza to balladka, a drugie to jakiś rap, z podkładem od porządnego rocka. dziwaczne połączenie. i co chwila wybuchamy z Evą śmiechem, gdy chłopaczek nawija jak zwariowany xD konczą, na scenę wychodzi drugi zespolik.
gdy widzę zbliżającą się do mikrofonu dość sporych gabarytów Japonkę, troche mi mina rzednie. dziewczyna na wokalu? to nie będzie nic przyjemnego. ale zostaję - przekonują mnie do tego koszulki gitarzystów: Slipknot i jeszcze coś, co wygląda odpowiednio. czekam więc.


i cieszę się jak gwizdek, że nie sobie nie poszłam. bo dziewczyna zaczyna growlować w tak klasyczny sposób, że naprawdę nie jest ważne, że nic z tego nie rozumiem. uśmiecham się szeroko do Evy, która gapi się na mnie ślepkami wielkimi jak 5zł :) cóż, no wiem, mam dziwny gust. rozglądam się po zespole i mój wzrok pada na gitarzystę. koniec, wpadłam. jakimś cudem udaje mi się oderwać oczy tylko po to, by sięgnąć po aparat. Kaoru ma charyzmę? może się w tyłek ugryźć, tyle mogę rzec!

prawię jęczę niezadowolona, gdy kończą grać. nawet nie poznałam nazwy zespołu. szkoda.

jedziemy dalej. kolejny przystanek - centrum handlowe. na parterze same slodziasne ciuszki, aż patrzeć nie mogę. po drodze mijam szerokim łukiem wielkiego dmuchanego Pikachu, w którego brzuchu skaczą sobie dzieciaki.

wchodzimy na piętro. no, tu już lepiej, mroczniej. i wszędzie promocje, bo przecież Golden Week jest :) docieram do sklepu z płytami. tak, Eva, nie wiem jak ty, ale ja wchodzę :) przeszukuję wszytko, co tylko jest. znajduję prezent dla kikuta i coś dla siebie :)


Koszmarków nigdzie nie widzę. no cóż, koniec języka za przewodnika. "Naitomea wa doko desu ka". no proszę, wcale. kto by pomyślał, że w Japonii różne sklepy mają umowy podpisane z różnymi wytwórniami. trzeba będzie poszperać w innym miejscu. za to śmieję się, bo dziewczyna z obsługi patrzy na mnie wielkimi oczkami i z ogromnym bananem na twarzy. jak na diament w kaszance co najmniej xD kiwam się do niej i idę zapłacić za znaleziska. do wyprzedaży dochodzi rabat, w sumie jestem bogatsza o 300 yenów. miło :)
śmieję się do siebie, gdy dociera do mnie fakt, że obsługa, rozmawiając ze mną, właściwie kieruje słowa w stronę Evy. no tak, ona wygląda swojsko. szkoda tylko, że jej japoński jest gorszy od mojego xD

jeszcze tylko zahaczamy o dworzec, żeby mikuś wiedział, jak trafić. do Tokio stąd, na Górę Tsukuba stąd. dobrze. bilet do Tokio to albo 1700 yenów, albo 2000, jeśli chcę wysiąść gdzieś w okolicy Shinjuku lub Harajuku. no, to już wiem, co mnie czeka.

Eva odwozi mnie pod hotel i wraca do labu. wpadam tylko na chwilkę, dopompować koło i jadę do parku szukać gęsi. dzisiaj jak na złość ich nie ma, ale za to znajduję Muminki :)

jeżdżę trochę w kółko. gęsi ni widu, ni słychu. wracam więc do hotelu. w tv-tokyo właśnie dają Bleach. jest 18:22, więc trafiłam na końcówkę odcinka. chyba dattebayou nie jest tak daleko z tłumaczeniem, bo Ichigo wlasnie walczy z Ulqiem :)

o 19 robi się ciemno, a ja zasiadam do pisania posta...

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

no no, nieźle... ledwo w Japonii wyladowałaś a już zespoły kasujesz xD miałaś polować na Kićka xDDD

endorfina pisze...

w końcu trochę się poruszasz na tym rowerze :D tylko bedziesz miala potem uda jak kolarz XD

pisz pisz poki masz czas :D
i wróć kiedyś do nas, tak? :>

Mika-el pisze...

na razie to mam zakwasy xD u mnie prawie północ, idę spać :)

psyence pisze...

bosheee XD
nie szalej tak bo padniesz XD

Unknown pisze...

Aż chce się zaśpiewać Alphaville: Big in Japan :p Anusiu, ale Ci zazdroszczę. A przywieziesz mi i Ance takiego małego kompaktowego Japończyka do laboratorium, coby za nas pracował i pisał publikacje i rozkminiał Statistice?

PS. Tęsknimy - wracaj szybciuchno :)

Mika-el pisze...

no nie no, ledwo przyjechałam, już byście chciały, żebym wracała? ;P jak znajdę kompaktowego, to przywiozę, przyda się nam. chyba, że wolimy kompaktową Chinkę, bo Eva jest chętna przyjechać :)

Unknown pisze...

a właśnie - pisz częściej, bo nudzi nam się i nie obcyndalaj mi się tam :P