czwartek, 6 maja 2010

pierwszy dzień pracy - cd

nowa twarz - Eriko-kun. młodziutka, chyba nie do końca ogarnięta. do tego... o losie! Japończycy i angielski... a już myślałam, że nikt nie jest gorszy od Gacka... damn... kończy się na tym, że psor zostaje zaprzęgnięty do roboty jako tłumacz.
w pracy zostaję zmuszona do zapoznania się z zasadami bezpieczeństwa itp. żaluję, że w prawdzimym życiu nie ma opcji "click here if you already know", wiec spędzam godzinę, sluchając babeczki mówiącej do mnie z komputera.. no, powiedzmy, że mowi po angielsku. połowy nie rozumiem, co w efekcie daje wynik 2/5 xD i tak dobrze, że nie 0/5 ;)
jakby stresów było mało, muszę się jeszcze przedstawić, opowiedzieć kim jestem i co ja tu właściwie robię. cóż, na razie to ja nic nie robię, obijam się tylko. nic nie wiem, nie wiem co, komu, po co, na co... ale to chyba normalne pierwszego dnia w nowej pracy ;) i tylko nie mogę się nadziwić, że oni wszyscy noszą ciuchy na długi rękaw! przecież jest gorąco jak w piekle!! T^T

wybiegamy na obiad. żarcie dla gaijinów też jest, dzisiaj... teoretycznie hamburger, ale w smaku zbliżone do naszych mielońców. super :) w ramach dodatku "warzywa na parze"... ziemniaczki! mrrrru :)
czas na moją prezentację. bardziej interesują ich fotki z Syberii, niż wyniki mojej magisterki. ale to nie szkodzi. opowiadam wszystko, co wiem. czas na Evę. odkrywamy zabawna różnicę miedzy Japońskimi a innymi naukowcami. na widok nicieni, na których pracowała Eva, Sachi i Eriko zaczynają piszczeć i się krzywić. parskam śmiechem, Eva razem ze mną, psor tylko patrzy.
wysiadujemy jeszcze jakieś 2h w labie i postanawiamy wyjść, jakaś kawa, czekolada... daję się namówić na czekoladę... nigdy więcej! paskudztwo! to już nasze paczuszki zalane wodą są lepsze! v.v
pstrykam Evie fotkę z zaskoczenia ;) gadamy o różnych dziwnych głupotach. szkoda, że już na koniec maja wyjeżdża. z kim ja będę rozmawiać, skoro tu nikt po angielsku nie umie?!


generalnie, czuję się wykończona przez tę pogodę, więc, skoro i tak mam tylko grzecznie czytać, postanawiam, ze mogę to równie dobrze robić w swoim pokoju, w wygodnym łóżeczku. zawijam się więc i pełznę do hotelu. pan na recepcji wręcza mi zestaw do gotowania. no tak, teraz jeszcze tylko trzeba będzie iść do sklepu. postanawiam przeznaczyć sobotę na zakupy i zrobienie prania.
odstawiam mój koszyczek do kuchni, po drodze robiąc fotę "smoking room". czego to te skośne nie wymyślą... xD


pokój mam pięknie wysprzątany, na łóżku leży świeża yukata, w łazience nowe ręczniki. w tv-tokyo leci Naruto. zasiadam więc przy stoliku, patrzę jak Pain rozwala Konohę i w międzyczasie grzecznie klepię kolejnego posta...

Brak komentarzy: